MENU

Historia medycyny w Polsce

14.11.2022     |     czas czytania: 4 minuty


Historia medycyny w Polsce

Sproszkowane jądra dzika i krwotoki od kołtuna, czyli ciekawostki z historii medycyny w Polsce.

Droga rozwoju medycyny na świecie nie była prosta. Nie brakowało na niej fałszywych tropów, wyboistych ścieżek czy ślepych uliczek. Nie inaczej sprawy wyglądały w Polsce. Dawnym polskim medykom, mimo szczerych intencji, nierzadko zdarzały się dziwne pomysły na pomoc pacjentom. Niektóre z tych koncepcji były szkodliwe, inne absurdalne, a jeszcze inne, o dziwo, okazywały się pomocne.

W poszukiwaniu leku na kołtun polski

Pod koniec XVI wieku w literaturze specjalistycznej pojawiły się wzmianki o bardzo przykrej dolegliwości, występującej na terenie naszego kraju. Kołtun polski, noszący łacińską nazwę plica polonica, był niczym innym jak zwojem zbitych, brudnych włosów, w których często gnieździły się wszy. Jak walczyć z taką przykrą przypadłością? W dzisiejszych czasach pierwsza myśl brzmiałaby zapewne: natychmiast obciąć. Niestety w tamtych czasach niewielu było amatorów tak radykalnych rozwiązań. Tylko nieliczni uważali, że kołtun jest skutkiem braku higieny. Co gorsza, wśród ludności wiejskiej panowało przekonanie, że obcięcie kołtuna może powodować poważne problemy: od chorób żołądka, przez krwotoki, aż do zgonu.

Warto tu wspomnieć, że kołtun nie był jedynie przypadłością wiejskiej biedoty. Gdański uczony, Jan Heweliusz, również uskarżał się na tę przykrą dolegliwość.

Z pomocą chorym starali się przyjść znani i poważani lekarze. Jednym z nich był Jan Schmidt, jeden z pionierów dożylnego podawania lekarstw. Postanowił też przetestować tę metodę w walce z kołtunem. Nie udało się niestety ustalić, co dokładnie wstrzykiwał cierpiącym na kołtun pacjentom. Wiadomo jedynie, że kuracji poddawali się także zamożni gdańszczanie, w tym wspomniany Heweliusz. Według ówczesnych źródeł terapia przynosiła dobre skutki.

Witaj na świecie, czyli instytucja akuszerki

Instytucja akuszerki jest stara jak świat. Dla rodzącej kobiety obecność doświadczonej położnej była nieoceniona. Nie zawsze jednak poród przebiegał łatwo i szybko. Niestety w tym ważnym momencie życia przyszłej mamy nietrudno było o komplikacje.

Gdy takowe wystąpiły, należało ratować się sprawdzonymi sposobami. Do skuteczniejszych i bardziej racjonalnych metod należało spożywanie naparów z ziół. Kobietom podawano napary z cynamonu i szafranu, a także z selera. W XVI wieku równie popularne co ziołolecznictwo było wspomaganie porodu poprzez podawanie rodzącej do wąchania palonych piór oraz palącej się sierści. Odpychający zapach miał za zadanie odstraszyć złe moce. Na tym jednak nie koniec metod „wziewnych”. Przyszła mama często otrzymywała do wąchania pieprz. Wierzono bowiem, że kichanie pomaga wydać dziecko na świat.

Jeśli mowa o porodzie, warto też wspomnieć o dość oryginalnych sposobach na poczęcie dziecka określonej płci. Wiadomo, że w średniowieczu bardzo pożądane było spłodzenie syna, który przedłuży ród. A zatem kobiecie, która pragnęła mieć dziecko płci męskiej zalecano picie wina ze sproszkowanymi jądrami dzika lub lisa. Inną metodą było spożycie pieczonych jąder dzika. Aby ta druga metoda była skuteczna, należało ją zastosować tuż przed odbyciem stosunku płciowego.

Paradoks polega na tym, że większość instrukcji tego typu była przeznaczona dla kobiet. Metody te nie dość, że były nieskuteczne, to jeszcze kierowano je nie do tego rodzica, co trzeba, bowiem jak wiadomo, płeć dziecka zależy od ojca.

Historia od uniwersalnej odtrutki do panaceum

Historia leku, o którym teraz będzie mowa, zaczęła się w czasach upadku starożytnej Grecji. Król Pontu, Mitrydates, który panował w latach 100 – 63 p. n. e., panicznie obawiał się otrucia przez swoich wrogów. Z tego powodu zlecił stworzenie antidotum przeciwko znanym truciznom. Skuteczność specyfiku testował na swoich niewolnikach. Tak powstał środek o nazwie teriak, od greckiego słowa therion, oznaczającego jadowitego węża. Theriak przetrwał kolejne kilkaset lat, choć przez ten czas wielokrotnie zmieniał swój skład.

W Polsce teriak funkcjonował pod nazwą driakwia lub dryjak. Miał on, jak pierwowzór, stanowić antidotum na wszelkie trucizny. Z czasem jednak zaczął uchodzić za panaceum na wszelkie choroby. W jego składzie znajdowało się opium oraz zioła takie jak: mięta, szałwia, szafran lub gorczyca. Nierzadko dodawano też tłuszcz zwierzęcy i sproszkowane zwierzęce zęby lub nawet, według niektórych źródeł, sproszkowaną ludzką czaszkę. Z czasem, aby uniknąć fałszerstw i wprowadzania pacjentów w błąd, dryjak musiał być produkowany tylko pod ścisłym nadzorem medyków. Dbali oni o prawidłowość procedury powstawania „leku”.

Koniec końców dryjak stosowano na ospę, dżumę, paraliż, przeziębienie, bóle, a nawet wspomniany kołtun. Oczywiście stanowił też antidotum na trucizny. Czy był skuteczny? Wątpliwe. Najprawdopodobniej działał na zasadzie placebo. Zawartość opium natomiast powodowała chwilową poprawę samopoczucia. Co ciekawe, ten specyfik był w powszechnym użyciu jeszcze w XIX wieku. Nawet teraz można nabyć go u osób parających się medycyną alternatywną.

Dziś patrzymy na te dziwaczne terapie z przymrużeniem oka. Ale i tak należy docenić starania dawnych medyków. Pracowali przecież w dobrej wierze. Często błądząc po omacku, zapędzali się w ślepe uliczki. Wiedza, która dla nas jest oczywista, dla nich była niedostępna. Warto w takiej chwili pomyśleć, jak na nasz poziom wiedzy medycznej będą patrzeć przyszłe pokolenia?

 

Blog

Najnowsze artykuły: